Myślę, że sensem relacji do Boga jest oczyszczenie duszy ludzkiej i dzięki temu uwolnienie od zła. Chrystus nauczał po to, by umożliwić ludziom prawidłowy rozwój. Każdy człowiek jest przecież powołany do osiągnięcia dojrzałości. Jednak brak dojrzałości jest problemem każdego z nas – występuje w przeróżnych odmianach, objawia się w naszych grzechach i skutkach grzechów.

Ludzie od dziecka są nastawieni na przeżywanie świata „na zewnątrz”, na rozwijanie zdolności zewnętrznych, na osiągnięcie sukcesu we wszelkich dziedzinach życia. Można to nazwać zapisanym w nas lub raczej narzucanym „dążeniem do szczęścia”, ale szczęścia zewnętrznego. A takowe w rzeczywistości nie istnieje.  Egzystencja cielesna i materialna jest bardzo ważna, ale jest coś ważniejszego – osiągnięcie dojrzałości wewnętrznej. A do takiej dojrzałości, do dojrzałości duchowej przede wszystkim, wzywa nas Chrystus, by człowiek stał się „obrazem” Boga. (Patrz pierwsze przykazanie).

Jesteśmy w stanie zewnętrznie czynić wiele „dobra”, okazywać wiele życzliwości i chęci pomocy, angażować się w liczne „zbożne” dzieła. Pochłonięci działaniem, nie zauważamy, że obarczeni przeróżnymi wadami, skrzywieniami , zranieniami i skutkami grzechów, bardzo często razem z dobrem czynimy również zło: „chciałem dobrze, a znowu wyszło źle”. Zło (jak i dobro) „nie umiera” razem z nami. Jego skutkami często obarczamy następne pokolenia. Zaangażowani w pracę dla dobra naszego i innych, możemy być jednocześnie określani jako ludzie „fałszywi”. Może ktoś mówić o drugim człowieku: „klęczy przed figurą, a diabła ma za skórą”! Tak się często dzieje, gdyż przyzwyczaja się nas do uczynków zewnętrznych, a za mało kładzie nacisku na dojrzewanie wewnętrzne. Często lepiej jest, gdy człowiek mniej czyni „dobra”, dopóki nie osiągnie większej dojrzałości duchowej. Charakterystyczną cechą takiego stanu jest rzeczywiście zafałszowanie wewnętrzne – im człowiek jest większym „egoistą”, tym lepszym się widzi, a tym więcej widzi zła w innych. Natomiast prawdziwi święci uważają się za największych grzeszników. Dlaczego? – ponieważ są na najwyższym poziomie dojrzałości wewnętrznej. Egoizm tworzy z fałszem jeden związek – „ukrywany egoizm”. Potrzebujemy zwykle wielu lat, odwagi i cierpliwości, by odkrywać swoje wnętrze przed samym sobą i przed Najwyższym Terapeutą. Jest to niełatwa walka, gdyż szatan dba o to, byśmy pozostali na „zewnątrz” – „tam gdzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 8,12).

Według mnie sednem nauczania Chrystusa jest nie tyle „jak czynić dobro”, ale „jak stać się dojrzałym” i zatrzymać rozprzestrzenianie się skutków grzechów. Chrystus nawołuje: zwróćcie się do wewnątrz. Tam jest Królestwo Boże – nie na zewnątrz (Łk 17,20). Dojrzewanie duchowe oznacza dla mnie OCZYSZCZENIE. Jest w nas takie „miejsce, od którego się wszystko zaczyna”. To serce, które „jest naszym ukrytym centrum, nieuchwytnym dla naszego rozumu ani dla innych” (KKK 2563). Grzeszność człowieka nie tyle polega na ułomności zewnętrznej: np. na nieprawidłowym wykonywaniu czynności, braku umiejętności, technicznych błędach, ile na niedojrzałości wewnętrznej. Grzech jest obecny w naszym nieoczyszczonym centrum – sercu, a nie na zewnątrz. Chrystus mówi o tym wyraźnie: „Albowiem z wnętrza, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli (…) Wszystko złe pochodzi z wewnątrz i kala człowieka”(Mk 7, 21-23). To jest przyczyną wielu ludzkich cierpień – trudno jest nam zrozumieć i przyjąć za prawdę, że to, co wewnątrz jest ważniejsze, istotniejsze od tego na zewnątrz. Jeśli chcemy wiedzieć, jacy jesteśmy naprawdę, to musimy zwrócić się do wewnątrz. Prawdą o nas jest stan naszego „serca”. Na to wskazuje 1 Księga Samuela 16,7. To, co wewnątrz – jest prawdziwe, a to, co na zewnątrz – to często wyuczone „role”, według których wyglądamy na dobrych, życzliwych, miłujących, sprawiedliwych czy mądrych.

I w tym miejscu wspomnę o znaczeniu milczenia podczas sesji medytacyjnych. Nie służy ono tylko powstrzymaniu się od rozmawiania, ale też temu, by utrudnić nam odgrywanie wyuczonych ról. Milczenie ułatwia zajęcie się tym, co najważniejsze – spoglądaniem w nasze prawdziwe „ja”- centrum, a zostawienie tego jak wyglądamy, jak się zachowujemy. Poprawa zachowania przychodzi wraz z oczyszczaniem serca.

Sporo problemów na drodze duchowego dojrzewania, podobnie jak „szukanie własnego szczęścia”, powoduje błędne przeświadczenie o „poranionym sercu”, „ranach zadawanych sercu”. Przeżywamy tysiące razy trudności w relacjach międzyludzkich, ale w rzeczywistości dotyczą one naszej sfery psychicznej, naszej strony uczuciowo-emocjonalnej. Jak mi się wydaje, właściwe będzie raczej określenie: mam poranioną, skrzywioną psychikę, a nie serce (!), ponieważ serce to duchowe centrum. Przeżywamy przecież tym więcej negatywnych stanów, im bardziej mamy nieoczyszczone serce, a nie dlatego, że inni są tak źli. To najczęstszy fałsz w postrzeganiu relacji – doświadczamy wielu zranień i cierpień, ale nie z powodu czyjegoś „źdźbła w oku”, ale najpierw z powodu naszej „belki niedojrzałości” – braku oczyszczenia. Najpierw my w sercu jesteśmy winni błędów, bowiem „zamieniamy Boga prawdziwego na fałszywego”, a nasze „nierozumne serce pogrąża się w ciemności” (Rz 1, 21), nasze „serca” są jak „otępiałe” (Mt 13,15).

Człowiek często potrzebuje pomocy terapeutycznej, by uporządkować właśnie tę sferę uczuciowo – emocjonalną, ponieważ to, co stale przeżywamy poprzez poranioną psychikę hamuje lub uniemożliwia nam dojrzewanie duchowe. Zamiast wzrostu dojrzałości często doświadczamy przez lata niszczących, bolesnych skutków, np. tzw. toksycznych relacji. Nasz wysiłek skupiamy też najczęściej na pozbywaniu się złych myśli, emocji, nawyków, skłonności, czyli wygładzaniu zewnętrznego zachowania, ale one są tylko skutkami naszego nieoczyszczonego serca, objawami towarzyszącymi temu nieoczyszczeniu! Pochłonięci uczuciami i emocjami, tym wszystkim, co zewnętrzne, nie jesteśmy często w stanie odkryć, że wiarę również przyjmujemy zewnętrznie. Bóg zwraca na to uwagę niejednokrotnie: „Lud ten czci mnie wargami, ale sercem jest daleko ode Mnie” (Mk 7, 6).

Można przypuszczać, że oprócz zapisanych praw Bożych w sercu ludzkim (Jr 31, 33), jest również obecny „zapis grzechu pierworodnego”. Można powiedzieć, że zapis ten powstał bez naszego udziału, bez naszej winy i dlatego często trudno jest człowiekowi uświadomić sobie, że serce – centrum jest w rzeczywistości miejscem najważniejszych wyborów. Bóg „położył przed tobą ogień i wodę, co zechcesz, po to wyciągniesz rękę. Przed ludźmi życie i śmierć, co ci się podoba, to ci będzie dane”! (Syr 15, 16). Mamy zwyczaj myśleć: o co chodzi? Przecież wiadomo, że wybieram życie i to, co dobre. Ale Bóg się nie myli, nawet uprzedza nas, że mamy tendencje do obwiniania za wszystko innych ludzi czy Boga – „Nie mów: On mnie w błąd wprowadził…” (Syr 15, 12). Rzeczywistość pokazuje, że „nasze myśli nie są Jego myślami” i zrozumienie słów Boga wymaga wielu lat oczyszczania. Bardzo często w tym znaczeniu, o które chodzi Bogu, nie dokonujemy wyboru w sercu, a jedynie bezwiednie idziemy za tym, co zewnętrzne, tym bardziej, że jak już wspomniałem, wiarę również pojmujemy zewnętrznie. I pozornie nam się wszystko zgadza… do czasu. W naszych sercach „życie” i „szczęście” pojmujemy jako wszystko to, co jest do zdobycia „na zewnątrz”. Wydaje nam się błędnie, że dokonaliśmy wyboru i borykamy się z takimi sprzecznościami do końca życia. Im bardziej pochłonięci jesteśmy przez działania zewnętrzne, tym trudniej nam dostrzegać stan, wybory i poruszenia serca. Wiele zła, jakiego doświadczamy, jest „tylko” owocami niezrozumienia i trwającego od dziecka stanu nieoczyszczonego serca. Jeśli Bóg mówi człowiekowi, że najważniejsze jest to, co wewnątrz, to zrozumiałe jest, że szatan stara się zniewolić go przez to, co zewnętrzne i ukrywać ten fałsz jak najdłużej. Im bardziej żyjemy tym, co zewnętrzne, tym bardziej umieramy wewnętrznie, zgodnie ze słowami Chrystusa: „kto straci swoje życie (zewnętrzne), ten je zachowa (wewnętrzne)” (J 12, 25). Grzech pierworodny ma przecież przyczynę nie w zjedzeniu „zakazanego owocu”, ale w odrzuceniu „świętego drzewa życia” WEWNĄTRZ nas. To my jesteśmy OGRODEM i kiedy błędnie wybieramy to, co zewnętrzne – sięgamy po „zakazany owoc” – kuszące życie, zapominając o skarbie życia wiecznego wewnątrz nas…

Medytacja chrześcijańska jest więc ratunkiem, szczególną drogą zawierzenia pozwalającą doświadczyć sensu wiary. Umożliwia nam dotarcie do naszego duchowego centrum – serca, właśnie poprzez łagodne odsuwanie aktywności zewnętrznej, nabieranie dystansu do sfery uczuciowo – emocjonalnej i naukę skupiania uwagi na „sercu”.

Odsuwamy od siebie nasz egoizm, a poznajemy i uczymy się przyjmować siebie – prawdziwego – z pomocą Miłości. Dzięki temu możemy doświadczać oczyszczenia, a w rezultacie pojednania w sobie i zjednoczenia. Można by powiedzieć: wszystko ma swoją przyczynę, a ta przyczyna pochodzi z naszych serc…

Witold K.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *